A czy ty już zapomniałeś o Małym Księciu?

Jak wiele razy słyszałeś, gdy ktoś narzekał na brak czasu? Jak wiele razy to ty byłeś kimś takim? Ciągle go mało, ciągle brakuje na zrobienie kolejnej rzeczy z listy. Wskazówki zegarów poruszają się bezlitośnie, minuty uciekają jedna po drugiej. Jak to? Już osiemnasta? Sięgamy po coraz grubsze kalendarze, plannery, w których obmyślamy nasze życie co do sekundy. Już nie tylko zapisujemy daty urodzin przyjaciół, ważne spotkania czy termin klasówki z matematyki, ale także, co zjemy za dwa dni na obiad albo jakie książki przeczytamy w tym miesiącu. Zapełniamy pamięci naszych telefonów aplikacjami, które mają pomóc nam w organizacji, a nasze umysły kolejnymi cyferkami.

Pewna mała dziewczynka też miała swój kalendarz, który zajmował całą ścianę i był najistotniejszym elementem w jej domu. Codziennie uważnie go studiowała i posłusznie wykonywała wszystkie zapisane w nim polecenia. Razem z mamą wierzyły, że dzięki temu ziści się ich największe marzenie i dziewczynka dostanie się do prestiżowej szkoły. Uważały, że kluczem do sukcesu jest dobra organizacja. Każdy w ich otoczeniu tak sądził. Poza jedną osobą – nieco zwariowanym staruszkiem, który mieszkał za płotem i który był przeciwieństwem swoich uporządkowanych sąsiadów. Znał on historię, która odmieniła dotychczasowe monotonne życie dziewczynki. Była to historia o Małym Księciu.

Myślę, że każdy z was zna ten tytuł. Kto nie słyszał o tej kultowej opowieści? Ja sama bardzo ją lubię, jednak to nie o książce chcę pisać. Ponad rok temu pojawił się film o tym samym tytule w reżyserii Marka Osborne’a, który łączy w sobie historię jasnowłosego chłopca i jego niesamowitej podróży z historią kruczoczarnej dziewczynki i jej codziennej rutyny. Jak łatwo się domyślić, nie jest on szczegółową ekranizacją powieści Antoine’a de Saint – Exupéry’ego. Pomimo tego, uważam go za świetną produkcję, która budzi niemniej refleksji, co papierowy oryginał i tak samo jak książka pozostawia możliwość dowolnej interpretacji. Chciałabym podzielić się z wami moimi przemyśleniami na temat filmu, jednocześnie nie narzucając ich jako jedynych i wyłącznych, ponieważ jestem przekonana, że takie nie są.

XXI wiek to czasy aktywizmu, ciągłego ruchu i pośpiechu. Każdego dnia obserwujemy jak świat biegnie do przodu – pojawiają się coraz to nowsze technologie, rozwija się medycyna, nauka, sztuka. Wszędzie widzimy ludzi, którzy odnoszą sukcesy. Tempo jest zawrotne, a my chcemy za nim nadążyć. Najpierw poświęcamy godziny na naukę, by za parę lat spędzać je przy biurkach w wielkich korporacjach. Obliczamy nasze życie co do sekundy, aby przypadkiem nie zmarnować ani chwili, na czym sama często się przyłapuję. I oczywiście to wszystko jest ważne. Nie możemy lekceważyć naszych obowiązków, nie możemy wcale nie myśleć o naszej przyszłości i w nieskończoność trwonić czas. Ale czy o czymś nie zapominamy? Czy nie zamieniliśmy życia na wegetację?

Zatrzymajmy się na chwilę w tym pędzie. Zastanówmy się, przewartościujmy swoje cele. Może jest jakiś aspekt naszego życia, który zaniedbaliśmy? Może już dawno nie odwiedziliśmy jakiegoś członka rodziny, znajomego? Może jest jakieś zainteresowanie, do którego chcielibyśmy wrócić, ale wciąż nie mamy czasu? A może coś znacznie ważniejszego?

Myślę, że Mark Osborne sprostał zadaniu, którego się podjął i naprawdę warto sięgnąć po „Małego Księcia” w jego wykonaniu. Kwestia, którą poruszyłam jest jedną z wielu jakich dotyka film. Oprócz niej znajdziemy tam tematy przyjaźni, miłości, a także przemijalności i śmierci. Tak samo jak w przypadku książki, zarówno dziecko, nastolatek jak i dorosły znajdzie coś dla siebie.

Małgorzata Abramczyk 1LOL

Dodaj komentarz