„Zamknąć oczy, aby lepiej widzieć.” – opowiadanie

Jeszcze tylko ostatnie, ważne drobiazgi – pasta, szczoteczka do zębów, płaszcz przeciwdeszczowy, skarpety…włożyć do torby, zasunąć. Chyba wszystko spakowałam. Na wszelki wypadek zajrzałam pod łóżko, żeby się upewnić, czy przypadkiem czegoś, co przygotowałam, niechcący nie kopnęłam. Czysto. Pakowanie się w pośpiechu. Jak zwykle zresztą, cała ja. I teraz mam dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałam. Jeszcze nigdy nie było tak, żeby wszystko pozostało zapięte na ostatni guzik, coś musiało umknąć mojej uwadze. Ale co tam, to tylko 3 dni. Zwyczajna wycieczka do Zakopanego, a ja wybieram się jak na wojnę!

Założyłam ciężki plecak, wzięłam do ręki torbę z kanapkami, wsunęłam na nogi trampki. Stałam już w progu, kiedy…przypomniało mi się! Jeszcze mp4! Co ja bym bez tego zrobiła? Słuchanie muzyki to moja jedyna ucieczka od ciągłego paplania Gośki. Już uprzedziła mnie, że usiądzie ze mną, bo „będziemy mogły spokojnie pogadać”. Taaa … już wyobrażam sobie te jej rozmowy. Ta dziewczyna nieustannie plotkuje, a jej rewelacje czasami bywają wyssane z palca. Naprawdę nie wiem, dlaczego się z nią przyjaźnię! Dziś nie mam ochoty na takie autokarowe pogaduchy, toteż będę poddawać moje uszy kojącym dźwiękom muzyki, udając tylko, że słucham tej gaduły.

 

Odtwarzacz w kieszeni. Jeszcze przejrzę się w lustrze. To zawsze zajmuje mi sporo czasu. Stanęłam przed własnym odbiciem. Drobna brunetka. Nie najpiękniejsza, przynajmniej dla mnie. I ta zmarszczka na czole – wynik ciągłych fochów. Nieprzyjemny grymas na mojej twarzy od razu się zmienił, gdy pomyślałam o najbliższych dniach. Uśmiechnęłam się „bezzębowo”. Fałda na czole jeszcze nie zniknęła. Roześmiałam się więc szerzej, przypominając sobie o ognisku i zabawie w podchody z naszą paczką. Teraz naprawdę było mi wesoło i uśmiechnęłam się szczerze, pokazując…no właśnie, pokazując metalowy aparat ortodontyczny. Mina mi zrzedła. Ale po namyśle znów rozpromieniłam się, bo to coś na moich zębach zdejmą mi już w sierpniu, tj. za dwa miesiące. I wszyscy mi mówią, odkąd to noszę, że nie jest tak źle.

 

Pożegnawszy zastygłą po drugiej stronie lustra Miśkę, pobiegłam na przystanek. Z rodzicami pożegnałam się wczoraj, bo rano wcześnie wyszli do pracy. Wszyscy czekali już na autobus. Przyszłam ostatnia. Standard.

– Cześć wszystkim! – nie ukrywałam entuzjazmu. Tak bardzo chciałam już być choćby w autokarze, żeby móc zacząć jeść chipsy czy ciastka. O, albo dojechać już w góry. Tak! grać w piłkę, wariować i wygłupiać się. Po minach Piotrka, Natalii i Filipa nietrudno było rozszyfrować zapał i stan uniesienia. Też cieszyli się na ten wyjazd.

– Sie masz, Michalina! – zawołali zgodnie moi kumple z klasy. W tym momencie przyjechał autobus. Pełen lekko rozwichrzonych i niewyspanych uczniaków, żądnych wrażeń.

 

Wychowawczyni na wszelki wypadek sprawdziła listę obecności. Oczywiście, wszyscy byli. Coś tam gadała jeszcze przez mikrofon o Julce, która jest chora i nie mogła z nami wyjechać, ale nikt jej nie słuchał.

 

Droga była długa, ale naszej ferajnie czas płynął szybko – usadowiliśmy się na końcu autokaru. Taak, miejsca dla VIP-ów. Dyskutowaliśmy na różne tematy, czasem tylko Filip krzyknął coś nieodpowiedniego za głośno i pani zwracała nam uwagę. Nam, całej grupie. Nie jemu. Wszystko świetnie. Jak dobrze, że wszyscy jesteśmy w komplecie, cała klasa. Powinniśmy trzymać się razem. Jesteśmy najlepszą klasą w szkole , na półrocze średnia 4,3. Zwariowani, ale nieszkodliwie. Nauczyciele chyba nas lubią. Tak sądzę.

 

Dojechaliśmy. Jejku! Tu jest cudownie, malowniczo, widoki takie, że zapiera dech w piersiach. Nasz pensjonat już na wstępie zachwycił swoim niewytłumaczalnym ciepłem. A gaździna okazała się miłą, serdeczną osobą.

Obiadokolacja. Pomidorowa i zapiekanki. Nikt nie grymasił, bo po długiej jeździe autobusem byliśmy naprawdę głodni.

* * *

18 maj 2011 r.

 

Nawet krótki spacer sprawiał mi trudności. Oddaliłam się od domu na bezpieczną odległość. Tu nikt mnie nie znajdzie. Usiadłam pod ogromnym, rozłożystym dębem. To mój ulubiony zakątek w parku. Nie chciało mi się nikogo słuchać, nie chcę z nikim rozmawiać. Nie teraz. Rozumiem, że rodzice się martwią i chcieliby mnie uchronić przed przykrościami, ale to za bardzo mnie przytłacza.

A więc pojechali. Wszyscy. Wszyscy – oprócz mnie. Ciekawe, czy zauważyli moją nieobecność. Pewnie jeszcze dziś będą spacerować po Krupówkach. Roześmiani, szczęśliwi, beztroscy.

A ja? Czuję się jak połamany ludzik , jaki przedszkolaki robią jesienią z kasztanów i żołędzi, ludzik nie chce stać równo i przewraca się…Jak ja!

DLACZEGO wszyscy mają równe nogi, a moja jedna nie chciała urosnąć, pozostała krótsza?

 

Tyle tygodni nieobecności w szkole zrobiło swoje.

Ciągłe przebywanie na rehabilitacjach. Wyjazdy do klinik, ćwiczenia. Zawaliłam trochę szkołę. Ale nie to jest najgorsze…

Najgorsze jest , że oni tam…

Pewnie nawet nie zauważyli, że mnie nie ma… Kto by się przejmował kimś, kto wlecze się powoli ,podpierając się kulami…Kto utyka niemiłosiernie, zamiast pędzić przed siebie z wiatrem we włosach.

 

Gdybym tylko mogła z kim porozmawiać…tak normalnie. Bo rodzice to co innego.

 

***

 

Czas trzydniowej laby szybko dobiegał końca. Wieczór, jutro powrót. Po kolacji zielona noc. Wściekaliśmy się jak wariaci.

Ostatni dzień – ciężka wspinaczka na Trzy Korony. I jak my jutro wstaniemy?

* * *

19 maja 2011

Dzisiejszy dzień był okropny, mam dość siedzenia w domu. Jutro klasa wraca z Zakopanego i zaczną się normalne lekcje. Zawsze to lepsze niż gapienie się w telewizor. Pewnie dziewczyny będą opowiadać, jak było, wspominać. No cóż…Przeczekać, przeczekać, przeczekać…W końcu przestaną.

Nie mogę pokazać, jak bardzo im zazdroszczę…

Ja mogę co najwyżej podzielić się wrażeniami z turnusu rehabilitacyjnego albo pobytu w szpitalu… Eh, szkoda słów.

Za dwa dni znowu mam się zgłosić na oddział…

***

 

Gdzie podziali się wszyscy? Dlaczego ktoś zgasił światło? Kim jest ten pan i dlaczego tak do mnie krzyczy? Boże, co się ze mną dzieje?! A teraz dla odmiany światło świeci mi prosto w oczy! Mamo…

– Michalino, Michalino!

Przecież jestem, nie mogę tylko otworzyć oczu. Dlaczego powieki są takie ciężkie?

– Budzi się, panie doktorze, budzi się!

Panie doktorze? Gdzie ja jestem? Nie mogę się ruszyć. Wszystko mnie boli.

Wielkim wysiłkiem podnoszę powieki. Rodzice?

– Bogu dzięki – mama trzymała mnie za rękę.

Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, co się stało.

Pamiętam, że wybiegłam na ulicę. Po drugiej stronie stał zaparkowany samochód taty. Pomachałam mu ręką na powitanie. Nie widzieliśmy się całe trzy dni. Mam tyle do opowiedzenia.

I ten jego przerażony krzyk: „Uważaj”!

Pisk opon. Okropny ból …

– Jak się czujesz? – lekarz pochylił się nade mną – masz połamaną nogę i stłuczoną głowę. Ale będzie dobrze.

 

***

21 maja 2011 r.

 

Na dworze upał, a ja znowu przywiązana do szpitalnego łóżka. Całe szczęście, że to tylko kilka dni. Podkręcą mi te śruby, co mają wydłużyć kość. Bardzo to boli, ale … Wszystko zniosę, byle być jak inni. Szczerze nienawidzę tych wszystkich szpitali… Pielęgniarka mówiła, że na moją salę przywiozą dziewczynę z wypadku. Jest w moim wieku. Ładna mi pociecha!

***

 

– Michasiu, zawiozę cię na salę – pielęgniarka trzymała w ręku moją reklamówkę – ale słyszałaś, co mówił lekarz. Nie wolno ci jeszcze wstawać.

Dobre sobie. Przecież i tak bym nie wstała. Jestem cała obolała. Jak ja wytrzymam te kilka dni bez ruchu. To straszne!

Wybrałam łóżko przy oknie.

– Dobrze, że moje ręce nie doznały uszczerbku – pomyślałam i sięgnęłam po książkę. Po chwili odłożyłam ją. Nie miałam nastroju do czytania. Spojrzałam na sąsiednie łóżko. Odwrócona twarzą do ściany leżała jakaś dziewczyna. Spała?

Chyba i ja się zdrzemnę…

Nie wiem, jak długo spałam, pielęgniarka dotknęła mojego ramienia:

– Proszę połknąć te tabletki.

Zerknęłam na łóżko sąsiadki. Nie wierzę! Julka?!

***

 

Co za zbieg okoliczności. Takie spotkanie tu, na szpitalnej sali. Michalina to jedna z najlepszych uczennic w klasie, jest bardzo ładna. Do tej pory rzadko ze sobą rozmawiałyśmy. Ona ma paczkę znajomych. Nie zwracają na mnie uwagi. Nie pasuję do nich…

Opowiedziała mi, że gdy wracała do domu z wycieczki, miała wypadek, wpadła pod samochód. W sumie i tak miała szczęście. Mogło się to gorzej skończyć.

 

***

 

Julka to koleżanka z klasy. W sumie mało ją znam. To taki typ samotnika. Z nikim się nie przyjaźni. Dziwna jakaś. Dużo lekcji opuszcza. Często przebywa w szpitalach, klinikach. Chodzi o kulach. Nogę ma krótszą, czy co…

Z konieczności gadałyśmy nieco. Zauważyłam, że mamy podobne zainteresowania. Ona również zachwycała się sagą o wampirach. Edward był jej ulubionym bohaterem.

***

22 maj 2011

Michalina jest inna niż myślałam. Normalna. W szkole wydawała się jakaś niedostępna, zarozumiała… Przez kilka dni dowiedziałam się o niej więcej niż przez dwa lata gimnazjum. Czy to sytuacja ją zmieniła? Sama nie wiem…ale fajnie się z nią gada. Umówiłyśmy się na spotkanie „w cywilu”. Tylko czy nie zmieni zdania, jak już będzie zdrowa?

***

Boże, gdzie ja miałam oczy? Pobyt w szpitalu, moje „unieruchomienie” dały mi dużo do myślenia. Jak źle oceniałam Julkę. Przecież to bardzo fajna laska. A że nie miała przyjaciół w klasie? To my wszyscy zachowywaliśmy się jak stado ….baranów. Jakby cały świat kręcił się tylko wokół nas.

A czasem jedna chwila nieuwagi i czar pryska. Koniec. Finito.

Teraz rozumiem, co czuje Julka… Bardzo rozumiem…Ale dlaczego musiałam doświadczyć tyle cierpienia, żeby to do mnie dotarło?

To chyba Ania z Zielonego Wzgórza mówiła coś o „bratniej duszy”? Dziś już wiem, Jula to prawdziwa bratnia dusza. Nadajemy na tych samych falach…

A że porusza się trochę inaczej? Mnie to WCALE nie przeszkadza!

I tylko w myślach kołacze zasłyszane gdzieś zdanie: „Trzeba zamknąć oczy, żeby…”, kto to powiedział? Trzeba zamknąć oczy…

 

Olga Karasiewicz, klasa ILOE

Dodaj komentarz