Przeszłość czy przyszłość? Hongkong oczami Europejczyka (część II)

Dzień 5

Godzina 5 nad ranem, a ja leżę na łóżku, z którego jeszcze wystają mi nogi. Oprócz eliksiru podróżniczego przy okazji udzielił mi się jetlag. Może to i dobrze?

Wyglądam za okno. Ehh, znowu zachmurzenie. Obserwuję jak Hongkong budzi się do życia. Pojawiają się pierwsi uczniowie pędzący do szkoły, obok mężczyzna z teczką próbuje zdążyć do metra, a za nim kobieta rozmawiająca przez telefon.

Zaczyna padać lekki deszczyk. Za chwilę naprawdę leje.

Pomysł spędzenia dnia w hotelu wydaje się nie być taki zły. Zakładam szlafrok i idę do sauny. Czas na chwilę relaksu.

Koło 18 zaczęło się przejaśniać. Wychodzimy z hotelu i jedziemy busem do Tsim Sha Tsui. Zaczepiają nas dwie Chinki, które proszą o zdjęcie. Chociaż w Hong Kongu żyje mnóstwo białych ludzi, mam wrażenie, że dalej stanowimy dla nich zagadkę i kompletnie inny świat.

Kierujemy się w stronę Hong Kong Space Museum. Powoli zaczynają świecić się lampiony. Czuję się podekscytowany. Znałem je wszystkie ze zdjęć. Wspaniałe uczucie widzieć coś, co kiedyś mogliśmy co najwyżej pooglądąć na wygaszaczach telefonów.

Chwilę błądzimy, ale jesteśmy i tu Avenue Stars. Zaczyna się ściemniać i moim oczom ukazuje się jedna z najpiękniejszych scenerii do zdjęć. Granatowe niebo i podświetlone odciski rąk powodują we mnie chęć uchwycenia tego na fotografii. Spaceruję i czytam kogo nazwiska zostały tu uwiecznione.

Przez resztę wieczoru pada. Siedzimy w Paccific Coffe pijąc mrożoną herbatę. Obok mnie siedzą kobiety, które rozmawiają jak ze szkolnych nagrań na lekcjach języka angielskiego, z drugiej strony zmęczony po pracy mężczyzna opiekuje się McBookiem. Wszyscy popijają gorącą wodę. Nawet jeżeli jej nie piję to po prostu chcą ją mieć obok siebie. Jem kanapkę z kurczakiem i wracam do hotelu. Czuję się odprężony i w coraz cięższym szoku. Czuję się tu coraz bardziej swobodnie, jednak nie dowierzam, że to dzieje się naprawdę. Jutro czeka mnie ciężki dzień.

 

Dzień 6

Otwieram oczy i patrzę na zegarek. 7 rano. No proszę, dzisiaj wyjątkowo długo spałem! Towarzysze jeszcze drzemią, więc żeby nie tracić czasu idę popływać w basenie.

Wracam po dwóch godzinach. Wszyscy gotowi, ale brak pomysłu.

– Dobrze byłoby zobaczyć Nowe Terytoria- usłyszałem propozycję.

– A co tam jest?- spytałem.

-No właśnie.

Idziemy w stronę metra. Kierunek- Tai po Market.

Wychodzę z podziemnej krainy. Przez chwilę czuję się przeniesiony do innego wymiaru. Znowu pytam w duchu: “To Hong Kong?”.

Nawet ceny są tu niższe. Nie widzę żadnego białego człowieka, oprócz nas. Trochę mnie dziwi, jednak w końcu kilka przystanków dzieli nas od granicy chińskiej.

Idziemy przed siebie. Chyba widzę Tai Po Market!

Mijam stragany z najróżniejszymi owocami, warzywami, przyprawami. Z tym kojarzyła mi się Azja, jednak dopiero przypominam sobie to idąc wzdłuż marketu. Postanawiam wejść na jedną z  klatek i zobaczyć jak wyglądają w środku. Szczerze mówiąc ani mnie nie zachwycają, ani nie rozczarowują, ot zwyczajne klatki. Sam nie wiem czego się spodziewałem. Idę bocznymi uliczkami i obserwuję budynki. To nowa, jedna z biedniejszych części miasta, ale też jedna z bardziej klimatycznych i nastrojowych. Czuć tu bardziej chiński, “wiejski” nastrój.

Patrzymy w przewodnik i zaciekawił nas Man Mo Temple pośrodku targu. Pytamy ludzi, którędy się kierować, lecz sami nie wiedzą. Jedna para się zawraca i wskakuje nam kierunek. Idziemy.

Po drodze mijam bardzo dziwny budynek. Sam wygląd zbytnio nie odstrasza, ale zapach wywołuje u mnie mieszane uczucia. Ciekawość znowu wygrywa. Wchodzę do środka.Skaczące ryby, nachodzące na siebie żaby, kawałki mięsa, małże, ostrygi i niesamowity smród na samym wstępie zachęca, żeby zobaczyć, co jest dalej.

No cóż, chyba trafiłem na rybny sektor tego targu w najmroczniejszej odmianie. Z jednej strony jestem zafascynowany, z drugiej wręcz zdegustowany.

Wychodzę i już wiem, że wizytę w tym “sklepie” zapamiętam na długo.

W końcu docieram do Man Mo Temple. Świątynia pośrodku gwarnego targu, w której panuje stoicki spokój. Zadziwiające jest to, że czy w Kowloon Park czy właśnie tutaj mimo położenia w samym zgiełku miasta, można znaleźć wyciszenie i chwilę na przemyślenia.Sama świątynia nie jest ciekawa, jednak jej położenie znacznie podnosi jej rangę.

Robię chwilę przerwy. Jem przepyszne noodle, podobne do tych, które jadłem pierwszej nocy w Kowloon. Mam jeszcze niedosyt Nowych Terytoriów, więc sprawdzam co jest w pobliżu.

Tao po Kau  jest to rezerwat, po którym można zrobić sobie pieszą wędrówkę.

Jedziemy chińskim autobusem. Po 10 minutach jazdy stwierdzam, że kierowca chyba chce nas zabić, ale na szczęście jest nasz przystanek. Tak soczystej zieleni dawno nie widziałem! Oczywiście deszcz zrobił swoje, chociaż podejrzewam, że i bez niego byłoby podobnie.

Nie polecam robić trekkingu w japonkach po deszczu:) Ale czego nie robi się dla pięknych widoków, które z każdą chwilę wyłaniają się przed moimi oczami.

Wracam do hotelu i robię przerwę w basenie.

Zaczyna się ściemniać, a ja już wiem, że to idealny moment, żeby w końcu zobaczyć Hong Kong Island. Jadę promem Star Ferry. Godzinę błądzę, żeby w końcu wydostać się na jakąś ulicę. Kładki zazwyczaj prowadzą do centrów handlowych, a stamtąd są wyjścia na miasto.

W końcu mi się to udaje. O dziwo, ludzi jest bardzo mało. W porównaniu z nocnym życiem Mong Kok to tu się praktycznie nic nie dzieje. Widzę wieżowce z bliska. Podziwiam ich majestat. Każdy jest inny, każdy ma oddzielną historię.

Idę w kierunku promenady. Widzę, że tutaj jest miejsce spotkań młodych ludzi. Poza tym jest mnóstwo turystów, którzy przyszli posiedzieć, porozmawiać, wypić drinka i rozkoszować się widokiem po drugiej stronie Victoria Harbour. Uwielbiam to. Jest północ, a miasto żyje. Czuję się bardzo bezpiecznie i swobodnie.

Wracam metrem na drugą stronę wyspy. Chyba nie muszę podkreślać, że nie było w nim gdzie usiąść?

 

Dzień 7

Wstaję niewyspany. Wczorajszy dzień był naprawdę męczący, a ja praktycznie cały wyjazd nie spałem.

Jadę znowu na Nowe Teryotoria. Coś mnie ciągnie do tego miejsca i zdecydowanie potrzebuję ponownego nasycenia tymi widokami. Tym razem Klasztor Tysiąca Buddów. Wysiadam z metra i idę w kierunku, który pokazuje strzałka.

Wow! Dookoła mnie pojawia mnóstwo posągów. Wszystkie jednak prowadzą do jednego- klasztoru. Każdy z nich ma inną mimikę. Fascynujące, prawda? Zastanawiam się, ile czasu zajęło tak dokładne odwzorowanie postaci.

Docieram na sam szczyt.

Niestety… zaczęło padać. Jeszcze na domiar złego za 15 minut zamykają.

To się nazwiedzałem, ho ho. Wchodzę do świątyni. Robię kilka fotek, bo czas goni.

Następnie udaje się w kierunku punktu widokowego.Cóż, pooglądałbym dalej, ale zamykają.Trochę zgłodniałem. Widzę centrum handlowe. O, nawet IKEA jest. Tak! Klopsiki, tego mi było trzeba! Kieruję się do metra. Dotarcie do wagonu jest nie lada wyzwaniem. Godziny szczytu znacznie opóźniają podróż do kolejnego celu.

Udało się !Diamond Hill Station.

To tu znajduje się Nan Lian Garden. Zaczyna się ściemniać. Wzrasta wtedy magia takich miejsc. Nan Lian Garden bez wątpienia jest miejscem, które obowiązkowo trzeba tu odwiedzić. Nie udaje mi się tylko wejść do herbaciarni, bo już jest zamknięta. Podświetlona restauracja pod wodospadem otoczona zielenią. No nieźle. Tego się nie spodziewałem.  Mówiłem już, że kocham ten emanujący spokój ducha płynący z tych miejsc? Odczuwam pewnego rodzaju katharsis, a jednocześnie przypływ nowych emocji, ekstremalnych wrażeń i niewyobrażalnych myśli.

Czas wracać do hotelu.

Robię z bratem jeszcze szybkie zakupy. W drodze do hotelu obserwuję modlitwę hindusów. Idę dalej. Nastolatka łowiąca ryby. Ehh, jak ja kocham ten Hong Kong!

 

Dzień 8

Wstaję. No nie… To już ostatni dzień?

Pakuję swoje rzeczy, zostawiam walizki i lecę jeszcze zwiedzać Hongkong.

Victoria Peak. Czemu dopiero teraz? A no dlatego, że cały czas miałem nadzieję, że może trochę przejdzie zachmurzenie i zaświeci słońce. Troszkę się przeliczyłem.

Widok z Victoria Peak. Siedzę w restauracji i myślę, że jutro o tej godzinie… będę już w Polsce. Przytłacza mnie ta myśl. Hong Kong pokazał mi nowe spojrzenie na świat. Uświadomił, jak może wyglądać moje życie, a jak wygląda. Otworzył perspektywy na lepszą przyszłość.

Zarówno wjazd jak i zjazd tramwajem są emocjonujące, jednak ja wybrałbym w jedną stronę. Najlepiej wjazd. W drugą można autobusem czy nawet pieszo.

Idę jeszcze na Mong Kok. Przypominam sobie, że nie kupiłem żadnych pamiątek.

Po drodze skręcam w boczną uliczkę. Widzę kobietę, która kręci chyba hula-hop, chociaż nie mam pojęcia co to jest. Zauważam jakąś wystawę.

To prawdopodobnie bohaterowie kreskówek popularnych tutaj w poszczególnych latach.Nawet nie wiem, kiedy zrobiło się ciemno.Siedzimy w restauracji. Próbuję jeszcze chińskiej kuchni. Czas podsycić doznania kulinarne. Kuchnia azjatycka jest pod tym względem wyjątkowa, że każdy znajdzie tu coś dla ciebie. Jej różnorodność przyciąga smakoszy z całego świata.Czas wracać.

Wiem, że Hongkong to jedno z tych miejsc, do którego większość kiedyś wróci. Czy to jako stopover czy to dwudniowe zwiedzanie przed dłuższą podróżą, czy po prostu wróci i tu będzie. Ja go pokochałem. Usiadłem ostatniego dnia nad brzegiem Victoria Harbour. Popatrzyłem na widok po drugiej stronie. Pokochałem Hong Kong Island za to, że mogę poczuć się jak przedstawiciel wielkiego świata, założyć garniutur, poczuć się jak biznesmen, wypić kawę w Pacfic Coffey, zgubić się przy wyjściu z metra czy poznać turystów nad promenadą.

Pokochałem Kowloon za Mong Kok, gwar, fantastyczny klimat, smaki Azji,  pełno neonów, świateł, wielkomiejski styl życia i przede wszystkim za możliwość bycia sobą, bo i tak nikt na ciebie nie zwraca uwagi.

Pokochałem również Nowe Terytoria za zielone krajobrazy, kochanych kierowców autobusów, świeże owoce z marketu, klopsiki z Ikei i możliwość wyciszenia.

Siedziałem, myślałem i … wiedziałem, że tu wrócę.

 

Dominik Bakuła ,klasa IIILOL

 

 

Dodaj komentarz