Co z tym szkolnictwem?

Już od dłuższego czasu w polskich mediach sprawa dotycząca polskiego szkolnictwa po cichu się kotłuje. Wszystko właściwie można by przypisać reformom wprowadzających gimnazjum   ( po podziale starej szkoły podstawowej  i skróceniu edukacji w liceum). Na ten temat wypowiadali się już niemal wszyscy. Ale czy ci wszyscy zagłębiali się uważnie, aby móc odpowiedzieć na pytanie, co trapi nasz system szkolnictwa? Odpowiedź brzmi – nie!

Rzeczywiście można wymienić  wiele niedogodności związanych z „nowym” podziałem szkół. Wszystko sprowadza się do dezorientacji młodych ludzi, nie wystarczającego podziału kompetencji   szkół gimnazjalnych ( powtarzający  się  program szkół podstawowych i brak  koordynacji   programu gimnazjum i szkół   ponadgimnazjalnych ). Ale czy to są główne problemy naszej edukacji, czy zapobieżenie im naprawiłoby cały ten harmider przerzucany z jednej na drugą stronę przez nowe ekipy rządzące?

Nie. Rozwiązań należy szukać u podstaw tego całego bajzlu, tam gdzie został on stworzony. Cofnijmy się zatem do początku. Za górami za lasami, choć tak naprawdę jedynie na równinie środkowo-europejskiej, w dawnym mocarstwie Rzeczpospolitej Obojga Narodów w roku 1773 powołano Komisję Edukacji Narodowej – KEN, która w założeniach miała upowszechnić naukę i wyrwać monopol na nią kościołowi. Niestety pomimo szczytnych celów wykonanie projektu było bylejakie i cofnęło świetne jezuickie nauczanie do czasów odległych przynajmniej 100 lat wstecz. Prace komisji zostały zakończone przez rozbiory i ostatecznie zniknięcie RP z map świata w 1795 roku. Lecz tutaj zaczyna się właściwa część naszej historii, a mianowicie reformy pruskiego króla Fryderyka Wilhelma I. Wprowadzono wtedy do szkół znany nam dzisiaj system 45 –  minutowych zajęć z przerwami oraz ocenianie pracy uczniów, a także z egzaminami typu „matura” stawiających na indywidualną pracę ucznia, które, dobrze napisane, były przepustką na uczelnie wyższą. Całość szkolnictwa   w tamtych czasach nie była zła. Kształciła  ludzi skrupulatnie i poszłusznie wykonujących narzucone im zadania oraz dawała podstawowe umiejętności – czytania oraz pisania. Było to wszystko, czego potrzebowali tamtejsi pracodawcy, jedyne czego wymagali np. od robotnika pracującego przy taśmie produkcyjnej.

Pomimo dawnych plusów, dzisiaj ten sposób nauki zdążył się zestarzeć. Ludzie po ukończeniu szkół ponadgimnazjalnych zwykle nie posiadają podstawowej wiedzy na ogólne tematy dotyczące  choćby historii własnego kraju lub wiedzy ,  z jakimi krajami sąsiaduje Polska.

Dobrze – wiemy już jak było i że teraz jest źle, ale jakie powinno być wyjście z tej sytuacji? Tych jest wiele, lecz przestawię trzy. Pierwszym jest stusunek państwa do szkolnictwa, drugi dotyczy szkoły – „jako takiej”, trzecim jest natomiast nowy system.

Po pierwsze, sprawą mogąca rozwiązać cały ten galimiatias byłoby calkowite sprywatyzowanie szkolnictwa połączone z ograniczeniem obowiązku nauki jedynie do szkól podstawowych. Ucierpieliby na tym przede wszystkim urzędnicy państwowi, ale przyniosłoby to niewyobrażalną ilość pozytywów. Utrzymałyby się jedynie szkoły przedsiębiorcze, inwestujące w swoich uczniów oraz zatrzymałby się  dopływ ludzi nie radzących sobie intelektualnie, którzy w dzisiejszych czasach hamują rozwój tych pragnących  wiedzy. (współczesna szkoła daje równy  dostęp wszystkich do edukacji , rozwiązanie tego typu sprawiłoby, że ci,  którzy umieją już pisać i czytać mogliby spokojnie zająć się pracą w fabrykach i innych podobnych miejscach dając tym samych świeży oddech przygniatanym szkołom przed rzesze słabych intelektualnie uczniów).

Po drugie warto przejść do systemu szkół demokratycznych, w których  priorytetem jest nauka, przekazywanie wiedzy w przeciwieństwie do obecnego szkolnictwa, w którym stawia się na szufladkowanie uczniów poprzez oceny i różej maści egzaminy mające przyporządkować uczniów konkretnym rubrykom.

Po trzecie powinniśmy zainteresować się systemem  nauczania neurodydaktycznego – „brain frielndy learning” (ang. nauka przyjazna dla mózgu). Sama nazwa wskazuje już, że  jest to coś, co ma pomagać w procesie dydaktycznym. System ten jest stosunkowo nowy, ponieważ pierwsze prace na ten temat powstały w drugiej połowie lat 80 –tych  XX wieku. W ogólnym opisie polega on na znajdowaniu metod  jak najłatwiejszego ,ale zarazem najefektywniejszego sposobu przekazania informacji  do zapamiętania przez uczniów. Dochodzi w nim do decentralizacji organu zarządzającego nauką. Metoda ta przekazuje powinność programowania toru nauki w ręce nauczyciela, mającego bezpośredni kontakt z odbiorcą jego pracy – uczniem. Sprawia on, iż nauka przestaje być drętwą powinnością, a staje się wyzwaniem i przygodą dla młodych nieukształtowanych, bardzo łatwo ulegających wpływom innych – młodych  ludzi (czytaj – dzieci).

Podsumowując, (dla tych którzy wolą tekst w skrócie) dzisiejszy system polskiego szkolnictwa jest starym skostniałym reliktem sprzed ponad 200 lat, który należy unicestwić i wymienić. Pomysłów na to jest wiele, lecz sprawą nadrzędną jest usunięcie państwa z  kontroli całego systemu. W konsekwencjach powinno to uwolnić potencjał młodych ludzi i dać im narzędzia do swobodnego rozwoju w dowolnie pożądanym przez siebie kierunku. Takie zmiany w dalszej perwspektywie dałby nam owoc w postaci myślących nieszablonowo ludzi ,mogących podnieść na nogi swój kraj, ludzi aktywnych, kreatywnych i przede wszystkim wolnych.

 

Aleksander Grześkiewicz, klasa III LOI

Dodaj komentarz