Suzanne
wychodząc z domu trzasnęła drzwiami dla podkreślenia swego
zdenerwowania. Wychodząc w pośpiechu, zdążyła zabrać z wieszaka
tylko kurtkę.Była tak zła. Stała więc teraz w rozpiętej parce
przed swoim domem, brodząc w śniegu. A biały pył gęsto spadał z
nieba. Wokoło niej panowała cisza. Wszystkie budynki ozdobiono
lampkami, które zwisały swobodnie z dachów; teraz poruszane przez
wiatr. Właśnie, wiał wiatr. Było zimno.
Suzzy nie miała
rękawiczek, jej palce skostnieją. Nie miała czapki, jej uszy i
policzki zrobią się zaraz czerwone. Głośno westchnęła. Nie
mogła wrócić teraz do domu, nie wiedziała za to dokąd pójść.
Pokłóciła się z mamą na temat świątecznego wyjazdu. Odkąd
zmarł tata, Suzzane i jej mama na święta wyjeżdżały do
dziadków. Zapomniała już kiedy miały ostatni raz w domu choinkę.
Gdy docierały do babci i dziadka, wszystko na nie czekało. Bardzo
kochała swoją mamę, uwielbiała odwiedzać rodzinę, a
jednocześnie nienawidziła tego uczucia, że gdy patrzyła na swoją
mamę, nie mogła dostrzec w jej oczach światła. W domu,
w
którym mieszkały, była przygaszona, dopiero odwiedzając swoich
rodziców odżywała jak roślina po długiej suszy podlana deszczem.
Suzzane nie mogła zrozumieć, jak można wyrzucić święta ze
swojemu domu. Tak właśnie zrobiła jej mama, wyrzuciła je.
Zraniła tym samym córkę, nie zdając sobie z tego sprawy.
Suzzy
włożyła zmarznięte ręce do kieszeni, odszukując tam parę
drobnych. Postanowiła pójść
do pobliskiej kawiarni, było
tam ciepło i przytulnie, mieli dobre kakao, a przede wszystkim
siadając przy stoliku ustawionym w kącie, można było obserwować
inne osoby.
Suzzane lubiła obserwować. Po wejściu do budynku
od razu zamówiła gorący napój
i kawałek czekoladowego
ciasta. Czuła, że musi poprawić sobie humor, a czekolada potrafi
zdziałać cuda. Płatki śniegu które spadły na jej kaptur, pod
wpływem temperatury panującej
w pomieszczeniu zaczynały
topnieć mocząc tym samym materiał. Suz podeszła ze swoim
zamówieniem do stolika, zdjęła kurtkę, usiadła w miękkim fotelu
i zaczęła pocierać dłonie.
W kawiarni nie było dużo osób:
para starszych ludzi siedząca przy oknie, kilkoro znajomych ze
szkoły. Gabriel i Tony; najlepsi przyjaciele. Tony to ten, który
podobał się wielu dziewczynom. Ten, który dużo imprezował i
palił, nie szczędził alkoholu. Ten, który miał wielu przyjaciół.
Gabriel był dobry. Dobry w każdym znaczeniu tego słowa. Zawsze
obecny przy Tonym kiedy tego potrzebował. Uzależniony od gum i
słodkich cukierków.
Zoe siedziała samotnie po drugiej
stronie pomieszczenia i rysowała ołówkiem po serwetce. Wydawała
się jej niepoważna, zbyt inna, a jednocześnie zbyt idealna. Nie
potrafiła się zdecydować. Suz mijała ich wszystkich na korytarzu,
być może chodzili razem na jakieś zajęcia. I być może byli tak
kojarzeni przez większość osób ze szkoły.
Jej
myślenie przerwał dzwoniący dzwoneczek przy drzwiach. Odwróciła
się delikatnie, aby mieć lepszy widok na osobę, która postanowiła
wejść do kawiarni. Był ubrany cały na czarno. Jego strój
idealnie kontrastował z bladą cerą i blond włosami. W świetle
lamp mieniły się złotymi refleksami. Pomyślała, że gdyby ich
dotknęła, poczułaby jakie są miękkie; delikatne jak jedwab.
Matthew, bo tak miał na imię, przeczesał je właśnie palcami
strzepując z nich zaplątany biały pył. I wtedy Suzzane wyobraziła
sobie zimne policzki, jakie musiał mieć, idąc bez kaptura, czapki,
szalika w taką pogodę. Przeszedł ją dreszcz. Pierwszy raz poczuła
się mała. Malutka. Obserwując ludzi tak naprawdę znała ich
wszystkie sekrety, potrafiła z ich oczu wyczytać emocje. Ale o nim,
o tym chłopaku nie wiedziała nic.
Wiedziała zaś, żeby Tony
był gejem. Tak, był homoseksualistą. Podobali mu się chłopcy
Bał
się powiedzieć swoim znajomym. Bał się odrzucenia. Bał się
tego, że zakochał się
w swoim najlepszym przyjacielu. Bał
się swoich uczuć. Bał się siebie. Czasem, gdy wieczorem przy
otwartym oknie palił papierosa, wyobrażał sobie, że może być
wolnym. Wolnym od ukrywania, tłamszenia w sobie tego ciężaru. Źle
się z tym czuł, wiedział, że jest inny. I ta świadomość,
świadomość tego, że jest inny dusiła go. Nie pozwalała
oddychać. Personifikowała się tuż obok, łapała drżącymi
rękoma za szyję.
A Gabriel? Był dla Tonego jak anioł stróż. Jako anioł stróż wiedział o cierpieniach swojego przyjaciela, który wszystkie swoje zmartwienia ukrywał pod maską wiecznie zadowolonego
z
życia chłopaka. Gabriel wiedział, że Tony był przerażony wizją
zostania sam na sam ze swoimi myślami, dlaczego ciągle imprezował,
otaczał się ludźmi. Jednocześnie Gabriel znał jego tajemnicę.
Skrywaną przed wszystkimi, ciążącą na sercu. Chciał pomóc.
Pragnął tak bardzo pomóc, ale zdawał sobie sprawę, że nie
pomógłby tak, jak oczekiwałby Tony.
Myśl o bezradności
była dla niego trudna, dlatego z nerwów zaczął coraz więcej
palić.
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że do niczego
to nie prowadzi. I tak uzależnienie od nikotyny przerodziło się w
uzależnienie od sacharozy. Gabriel też się obawiał. Obawiał, że
straci przyjaciela. A wtedy jego życie powoli by stygło, zaczęło
zamarzać.
Zoe
to dziewczyna, która mimo iż była piękna, sama nie potrafiła
tego dostrzec. Dzieliła się swoim pięknem przenosząc je na płótna
i kartki. Chwytając pędzel czuła, że się uspokaja. Mieszanie i
łączenie ze sobą kolorów wprowadzało ją w błogi nastrój.
Oprócz wanilii pozostawiała po sobie także i zapach farb.
Uwielbiała żywe, soczyste kolory i krwistą czerwień goszczącą
na swoich ustach. Ukojenie przynosiła zaś żółta barwa.
Przypominała jej słońce i jego promienie delikatnie łaskoczące
twarz. Ciepło, które dawało mimo, iż ona sama emanowała chłodem.
Być może dlatego tak bardzo przypadła jej do gustu ta barwa.
Była
jej przeciwieństwem. A przeciwieństwa się przyciągają. Niestety
nie można powiedzieć tego o jej życiu uczuciowym. Ta bariera była
nieprzekraczalna i doskonale zdawała sobie
z tego sprawę,
patrząc na Tonego. Suzzane mogła tak wiele powiedzieć o każdej
osobie siedzącej w kawiarni, ale Matt? Budził w niej mieszane
uczucia. Nie miała pojęcia, że jemu także zmarł tata. Długo nie
mógł się z tą wiadomością pogodzić i dlatego zamknął się w
sobie odrzucając wszystkich. Jedyną bliską mu osobą była mama;
która w odróżnieniu od mamy Suzzane, chciała, aby ich święta
wyglądały jak wcześniej. Różniły ich właściwie tylko mamy.
Jedna wyzbywająca się wszystkiego, co przynosi radość, druga zaś
pragnąca tej radości. Oni sami nie różnili się wiele. Tak samo
wybuchowi i emocjonalni. Matt jako chłopak, starał się tuszować
głęboko emocje. Suzzane, jako dziewczyna, nie potrafiła robić
tego tak doskonale. Ale Suzzane nie miała jeszcze o tym pojęcia.
Siedziała w tym miękkim, szarym fotelu i nawet nie zauważyła, że
Matt się do niej dosiadł, bo gdy dostrzegł jak uporczywie mu się
przygląda, pogrążona we własnych myślach, poczuł, że chciałby
je znać. Podchodząc do stolika nie myślał, dlaczego to robi. Z
uprzejmości zapytał czy może się przysiąść, nie uzyskawszy
odpowiedzi rozsiadł się wygodnie i zajął typową dla siebie,
lekceważącą pozycje. Przemknęła mu nawet gdzieś myśl, że
dziewczyna musi być nienormalna. Od kilku minut wpatrywała się w
tylko sobie znany punkt i rozmyślała. Chciał pstryknąć jej przed
oczami, ale wtedy zauważył nietknięty jeszcze kawałek ciasta
czekoladowego. Próbując go, odłożył z hałasem widelczyk.
Spojrzał na dziewczynę, którą ten dźwięk wyrwał z
letargu i z bezczelnym uśmiechem na ustach zapytał:
-Dzień dobry, zamówiłaś dobre ciasto. Matt, a Ty?
Zasypał ją natłokiem informacji, a ona może faktycznie była dziwna, bo poczuła sympatię do jego głosu, uśmiechu, dołeczka w lewym policzku, a nawet oczu. Oczu szarych jak mgła, jak niebo w pochmurny dzień, które nie wyrażały nic; były puste.
-Suzzane, w takim razie smacznego.
Odpowiadając
to uśmiechnęła się delikatnie, za to on zaskoczony odpowiedzią,
roześmiał się. Śmiechem tak czystym i chłopięcym, że zrobiło
jej się ciepło na sercu. Żadne z nich nie wiedziało wtedy
jeszcze, że będą odkrywać przed sobą swoje tajemnice. .
Odkrywać, że są bardzo podobni, a jeszcze różni. Poznawać się
i o sobie zapominać. Będą dla siebie wszystkim i niczym, ale o tym
mieli się przekonać. Jedno drugiego będzie sprowadzać na dno
i razem będą się podnosić. Dawać szczęście, którego im
brakuje. Czekolada faktycznie potrafi zdziałać cuda.
Sylwia Karpińska, klasa II LZB