Dzień, który zmienił wszystko…

Obudziłam się w swoim łóżku, jak zwykle, słyszałam czyjeś kroki, jak zwykle, ale była jedna rzecz inna niż zawsze. Były to rozmowy dość głośne i w innym języku. Babcia Helena mówi po francusku, bo przecież tam żyje na co dzień, ale do nas mówi po polsku. Wstałam szybko i podeszłam do drzwi. Nie mogłam ich otworzyć. Były czymś zastawione. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Jednak sprawdziły się komunikaty radiowe sprzed kilku dni. Na zewnątrz chodzili w pełni umundurowani Niemcy. Bałam się, że są też w moim domu.

I wtedy pomyślałam o swojej rodzinie. Gdzie oni teraz są? Zaczekałam aż się ściemni, żeby wyjść z pokoju przez okno. Do tego czasu cały czas zastanawiałam się, co właśnie się dzieje. Nie słyszałam żadnych rozmów po polsku, więc stwierdziłam, że rodzice Klara, Antek i obie babcie musieli zdążyć uciec. Ale dlaczego mnie nie obudzili? Dlaczego o mnie zapomnieli? W tym momencie ze stolika spadła kartka. Nie widziałam  jej wcześniej.

,, Różo! Wiem, że jesteś zmęczona po pracy, ale to bardzo ważne. W radiu podawali, że Niemcy są już w Polsce i bombardują Warszawę. My już się spakowaliśmy i idziemy na pociąg do Mińska. Ciocia Aurelia, mówiła, że do końca tygodnia powinny jeździć takie co wieczór, chyba że coś się zmieni. Jak wrócisz z pracy, spakuj się jak najszybciej i idź na stacje. My będziemy już w drodze.

Zobaczymy się za kilka dni na miejscu. Kocham Cię, tata”

Czyli są bezpieczni. Chociaż tyle  dobrych wiadomości. Uspokoiłam się trochę i zaczęłam się  pakować w swoją torbę. Gdy nadszedł tak bardzo upragniony przeze mnie zmierzch, otworzyłam okno i upewniłam się, że w pobliżu nikogo nie ma. Wtedy wystawiłam torbę za okno i sama najciszej, jak się da wydostałam się na zewnątrz. Dopiero teraz doceniłam swój malutki pokój na parterze. Idąc przytulona do ściany domu odeszłam w najbardziej zacienione miejsce, by wydostać się na wjazd do naszego domu. Odwróciłam się na chwilę i zobaczyłam w oknie kilku niemieckich żołnierzy rozmawiających przy naszym stole w jadalni. Na ścianie przy drzwiach wisiała jakaś tabliczka, ale było ciemno i stałam za daleko, żeby zobaczyć co jest na niej napisane.

Prosto z domu udałam się na ścieżkę leśną prowadzącą do stacji. Szłam dość szybko i co chwila odwracałam się sprawdzając, czy aby na pewno nikt za mną nie idzie. W pewnym momencie z oddali było słychać jakieś auto. Niespodziewanie ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął mnie w stronę krzaków przewracając mnie i siebie. Chciałam się podnieść i sprawdzić kto to. Lecz ta osoba szybko przytrzymała mnie i szepnęła: ,, Czekaj chwilę, malutka.”. Poznałam po głosie swoją sąsiadkę. Chwilę potem obok nas przejechało auto chyba z żołnierzami w środku.

– No teraz możemy iść. Ty na stację na pociąg do Mińska idziesz pewno?- zapytała mnie.

– Tak, dopiero odczytałam kartkę od rodziców. Oni pojechali już wczoraj, ale ja byłam w pracy na nocną zmianę i nic nie wiedziałam co się dzieje, w szpitalu zresztą chyba też nic nie wiedzieli.

– Nie masz po co iść moje drogie dziecko, Niemcy zajęli naszą stację i puszczają tylko pociągi do Berlina. – oznajmiła mi pani Maria. W tym momencie zalałam się łzami. Już nigdy nie zobaczę ani mamy, ani taty ani … Nikogo.  Zostałam sama w kraju, w którym wybuchła wojna, praktycznie bez pieniędzy i dachu nad głową.

– To co mam teraz zrobić, pani Mario?- spytałam się staruszki ocierając łzy dłońmi z twarzy.

– Chodź ze mną. Dam ci jeść, bo pewno nic nie jadłaś dziecinko?

– To prawda nie jadłam nic od wczoraj. Dziękuję pani bardzo. – odrzekłam. Gdy szłyśmy tak razem dalej w las myślałam o tym co mam zrobić. Myśli o niezbyt ciekawej przyszłości mieszałam z tęsknotą za rodziną. Nie zauważyłam kiedy znalazłyśmy się za gospodarstwem Szwaczyków, gdzie paliło się małe ognisko, nad nim wisiał kociołek, z którego unosiła się para, a wokół niego siedziała spora grupka osób.

– Dobry wieczór!- przywitałam się ze wszystkimi. Odpowiedzieli mi wszyscy chórem. Pani Szwaczyk podała mi miseczkę pełną wywaru z kociołka (okazało się, że to zupa zacierkowa). Podziękowałam jej i zjadłam wszystko mimo że nie przepadam za taką zupą. Od zgromadzonych przy ognisku dowiedziałam się, co dokładnie wydarzyło się wczorajszej nocy. Po północy przyjechali do wsi i zajęli najpierw szkołę i kilka domów wokół. Do mojego musieli dotrzeć koło piątej rano, bo o czwartej skończyłam zmianę w szpitalu i około wpół do piątej byłam już w swoim łóżku, dlatego mnie nie obudzili. Dom mojej cioci Aurelii stał się ich aresztem, w którym trzymają kilka osób.

– Pójdę tam.- oznajmiłam wszystkim . Każdy popatrzył się na mnie, jakbym im powiedziała, że chce kogoś zabić.

– Życie ci niemiłe? Nie idź tam , nie wiadomo co ci mogą ci zrobić.- stanowczo sprzeciwiali się mojemu pomysłowi.

– I tak nie mam nic do stracenia. Rodziców nie ma, dom zajęli Niemcy, co mi pozostało?- odparłam.

– Ja z tobą pójdę, razem raźniej!- odezwała się Jadzia Pszczyna- Moi też uciekli, co prawda mam dom, ale też go zaraz zajmą.

– Róbcie co chcecie. Niech Pan Bóg trzyma was w opiece- powiedziała ze smutkiem pani Maria.

Pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w stronę gospodarstwa cioci….

 

Małgorzata Sioma , III LOL

Dodaj komentarz