Wyobraźcie sobie taką sytuację: dziecko, na krótko przed świętami słyszy, jak rodzice rozmawiają o kupieniu jego wymarzonego zestawu klocków. Co dzieje się wtedy z umysłem dziecka? Wpada w euforię. Tak ja się poczułem, kiedy dowiedziałem się, że ze świetnej, moim zdaniem, książki S. King’a „Komórka” powstał film, a scenariusz do niego współtworzył sam mistrz King .
Wracając do dziecka – nadchodzi Wigilia Bożego Narodzenia, czas odpakować prezenty. Dziecko z wielkim uśmiechem na ustach bierze swój pakunek, otwiera go, a tam… sweter, ze wzorem w kształcie jego wymarzonych klocków, a do tego jeszcze para skarpet w ohydne różowo-zielone pasy. Wyobrażacie sobie, co czuje takie dziecko? Tak właśnie ja się poczułem, po obejrzeniu filmowej adaptacji, tak lubianej przeze mnie książki. Delikatnie mówiąc, nie tego się spodziewałem, a autora tego „prezentu” gotów byłem zepchnąć z urwiska w przepaść.
Komórka jako książka, to według mnie kawałek naprawdę świetnej lektury. Autor, przez napiętnowanie aktualnych trendów ciągłej obecności telefonu w życiu człowieka ukazuje zagrożenia z tym związane. Rozwój akcji książki co prawda tylko z początku jest dość dynamiczny, bo z marszu zostajemy wrzuceni w sytuację, która będzie głównym wątkiem książki – ludzie, po odebraniu telefonu, tracą zmysły, zachowują się niczym rozwścieczone zwierzęta. Potem już wydarzenia toczą się nieco wolniej. I o ile jestem w stanie zrozumieć, że niektóre wątki trzeba było skrócić, bądź całkowicie usunąć, aby kilkuset stronnicową książkę zawrzeć w nieco ponad półtorej godzinnym filmie, o tyle nie mogę zrozumieć jak można tak poważne wątki jak przede wszystkim samo zakończenie, czy jeden z kluczowych dla losów bohaterów przystanek, zmienić diametralnie.
Może gdybym zaczął od filmu, a dopiero potem przeszedł do książki, miło bym się zaskoczył, a tak, pełen entuzjazmu po przeczytanej książce, i przerośniętych wyobrażeń, jakie to „arcydzieło sztuki filmowej” może być dobre, dostałem w twarz mokrym, Bóg raczy wiedzieć od czego, ręcznikiem.
Wspaniała obsada filmu, świetna gra aktorska występujących artystów, wspaniałe zdjęcia, scenerie, dbałość o najróżniejsze szczegóły przedstawienia, zarówno postaci jak i otoczenia, to wszystko jest naprawdę ekstra. Niestety nie zamazuje to niesmaku jaki pozostawia w widzu, który zapoznał się uprzednio z lekturą, okropna zmiana praktycznie, rzecz biorąc każdego wątku, zarówno tych głównych jak i pobocznych.
Zmniejszenie wątku podróży z kilkudziesięciu, do kilku kilometrów – ok, skróty dla nie zanudzenia widza. Zmiana jednego z głównych bohaterów, z niskiego, starszego pana, na silnego i charyzmatycznego Samuela L. Jacksona – fajnie, może coś takiego zrobić, prawo reżysera.
Zmiana środka transportu z autobusu na wóz z lodami – drobny szczegół, jakoś to przeboleję.
Czarne charaktery, główni przeciwnicy bohaterów w filmie nie posiadały jednej z najważniejszych cech: zdolności telepatycznych, którymi wpływały na część postaci i które oplatały ich(czarnych charakterów) istnienie pewną tajemnicą – no i tu już nie wytrzymałem… Kiedy dotarło do mnie, jak wszystko zostało spłycone, zdolności telepatyczne „komórkowców” po prostu zniknęły, a ich miejsce zajęły zwykłe, głupie przypadki, z moich ust wydobył się potok mocno niecenzuralnych i obraźliwych słów w kierunku ekranu.
———————–
UWAGA SPOILER!!
Np. w książce, profesor samodzielnie postanawia upozorować swoją śmierć(zawał), by jego młody uczeń wyruszył z bohaterami w dalszą drogę. Kiedy wszyscy znajdują martwego profesora następnego ranka, jego zmasakrowane ciało wskazuje, że ktoś miał wpływ na sposób jego śmierci. Bohaterowie podejrzewają, że to jeden z „komórkowców” telepatycznie zmusił starca to popełnienia bolesnego samobójstwa. Film całkowicie niszczy ten wątek, sprawiając że profesor umiera po prostu raniony odłamkiem wysadzonego w powietrze samochodu.
———————–
Rozumiem z jednej strony, że reżyser i scenarzyści chcieli pozbyć się z dzieła wątku zdolności telepatycznych, uznając go może za zbyt nieprawdopodobny, ale moim zdaniem w książce to właśnie ten element był jednym z głównych powodów tego, iż ciężko było się od niej oderwać.
Nie widzę nawet sensu wgłębiania się w jakiekolwiek opisy formalne tegoż tworu filmowego.
Podsumowując, jeżeli ktokolwiek z Was przeczytał „Komórkę” S. King’a, to szczerze nie polecam adaptacji filmowej, wprowadzi Was ona jedynie w zbędne zdenerwowanie. Dla osób, które chcą przeczytać książkę, ale i porównać ją z filmem samodzielnie, polecam najpierw obejrzeć film a dopiero potem przeczytać książkę, będziecie mniej zawiedzeni ;)
Moja ocena to: 3 wizje postapokaliptycznego świata na 10.
Adam Przybysz