Przeszłość czy przyszłość? Hongkong oczami Europejczyka (część I)

DZIEŃ 1

Słońce i błękitne niebo. Tak właśnie żegna mnie Warszawa. Jeszcze szybki łyk kawy i mogę ruszać. Przede mną prawie 14 godzin podróży.

Beata Pawlikowska kiedyś opisywała działanie podróżniczego eliksiru. Postanawiam zrobić tak samo. Odrzucam wszystkie dotychczasowe przyzwyczajenia, rezygnuję z ulubionego jedzenia, nie myślę o problemach. Chcę jak najmocniej poczuć Hongkong.

Po dwóch godzinach ląduję w Helsinkach. Mam dwie godziny przesiadki, więc żeby nie tracić czasu, postanawiam zerknąć okiem na lotnisko. Blondynki, blondyni i chociaż nie było ani zimy, ani nawet nie była to Laponia to czułem… świąteczną atmosferę. Na lotnisku czysto i bardzo mało ludzi. Ruszamy dalej.

DZIEŃ 2

Po wyjściu z taksówki atakuje mnie ciężkie, wilgotne powietrze, aż zaparowały okulary. Mam wrażenie, że ktoś odciął mi dostęp do tlenu. Wchodzę do pokoju i i wiem, że już nic więcej dzisiaj nie zrobię. Zasnąłem.

Obudziłem się po dwóch godzinach. 21. Wyglądam przez okno. Moim oczom ukazuje się tętniąca życiem metropolia. 40-piętrowe bloki, światła, taksówki, autobusy i ludzie. Hongkong  jest jednym z najgęściej zaludnionych miast na świecie, gdzie w chociażby w Mong Kok zaludnienie dochodzi do 143 000 osób na km2. Niewiarygodne, prawda? Jak mieści się tu tylu ludzi? Postanawiam to sprawdzić i wychodzę.

img_0017_640x480

Promenada. Tłum ludzi. Biegają, skaczą, spieszą się. Idę przed siebie. Rybacy stoją nad brzegiem Victoria Harbour. Tuż obok dzieci zbierają pokemony. Idę dalej. Restauracja. Jeżeli wyobrażaliście sobie chińską, opuszczoną restaurację, która wygląda jakby była odpowiedzialna za przemyt narkotyków albo miejsce kultu triad. To właśnie taki obiekt pojawił się obok mnie. Brakowało jeszcze tylko kucharza z pobrudzonym krwią fartuchem.

Processed with VSCO with hb2 preset

Zaczynam zmierzać w głąb miasta i wokół mnie pojawiło się mnóstwo neonów. Takich właśnie jak na filmach. Chyba moje marzenie się właśnie spełnia. Zastanawiam się, w którą stronę patrzeć. Mijam lokalne bary. Widzę w nich rodziny, przyjaciół, szefów, turystów.

img_9683_360x480

Próbuję przecisnąć się przez tłum zastanawiając się do czego ta kolejka. Okazuje się, że… do niczego. Po prostu idą. Taki tryb życia tu panuje. Po mojej prawej stronie wyłania się wielki, biały statek. Stop. Wielki, biały statek w centrum miasta? Mam wrażenie, że to sen. Mój mózg stracił nagle zdolność prawidłowego odbierania bodźców. W tym samym momencie poczułem jak bardzo jestem głodny. Jem w pobliskim street foodzie. Czuję smak Azji. Do tego mnie ciągnęło. Zbyt dużo emocji. Wracam i idę spać.

img_9324_360x480

DZIEŃ 2 

Poranek. Mglisty i ponury. Z emocji wstałem o 5 nad ranem. Wyglądam przez okno i cieszę się jak dziecko. A jednak naprawdę tu jestem. Powietrze coraz bardziej mnie do siebie przekonuje. Zauważam, że da się jednak w nim oddychać, ale tylko do czasu gdy nie wychodzisz z klimatyzowanego pomieszczenia (czytaj  każdego miejsca w Hongkongu). Plan jest taki: zobaczyć Hongkong Island. Ruszamy promem Star Ferry. Podziwiam panoramę wieżowców. Próbuję robić zdjęcie, jednak zachmurzenie odbiera urok. Robię je oczami.

Idę, rozglądam się i próbuję odnaleźć w tym zgiełku. Życie w Hong Kongu rozgrywa się na trzech poziomach o czym zdążyłem się przekonać wychodząc z promu. Do wielu miejsc można dotrzeć kładkami i mostami. To ogromne ułatwienie dla ruchu drogowego, zwłaszcza w takiej metropolii. Przez chwilę nie potrafię się odnaleźć. Gdzie jestem? Skąd przyszedłem? Dokąd idę? Widzę kobiety. Siedzą na chodniku. Gotują, śmieją się, robią zdjęcia. Nie wyglądają na Chinki (98% populacji Hongkongu to Chińczycy). Zbliżam się i nieśmiało pytam:

-Cześć, skąd jesteście?

-Z Filipin- odpowiada jedna z nich- siadaj do nas!

– Chętnie – zapominam o całym planie zwiedzania na rzecz gościnności kobiet.

– A Ty? Skąd jesteś? – pyta jedna z nich podczas gdy inne głośno się śmiały.

– Polska!- odpowiadam z entuzjazmem.

Oooo Polska!

Pracują tu jako np. opiekunki. Raczej nie były w jednym wieku, ale łączyła je narodowość, język i chęć spędzenia soboty na “świeżym” powietrzu.

Rozglądam się jeszcze chwile po Hongkong Island, ale brat oznajmia, że wracamy. Pora zjeść porządny posiłek. Właśnie. W Hong Kongu ciężko jest eksperymentować. Przynajmniej dla mnie – osoby, która wie,  co je. Tutaj nigdy nie wiesz na co trafisz. Damian zamówił wołowinę. Po pierwszym kęsie stwierdził, że to nie jest wołowina, że zna smak tego mięsa i na pewno to nim nie jest. No cóż, trzeba być przygotowanym na wszystko. Podoba mi się to, że na wejściu dostaniesz menu w języku angielskim i gorącą wodę albo herbatę. To chyba znak gościnności.

Robimy krótki spacer po Tsim Sha Tsui. Chociaż ja nazwałbym to Tsim Chanel Sha Dior Tsui. Dosłownie na każdym kroku można spotkać tutaj sklepy z akcesoriami tych marek. Do niektórych ustawiają się półkilometrowe kolejki, ponieważ dla każdej osoby przydzielony jest asystent (który swoją drogą chodzi za tobą krok w krok). Idę Nathan Road. Wokół mnie zbierają się hindusi, którzy mruczą pod nosem : „Rolex, watches, watches”. Idę dalej. Słyszę ciche “hasz”. Odpowiadam “No, thanks”. Hindus szuka kolejnego turysty. Zastanawiam się czego jeszcze podróbki tu nie zrobili.

Widzę Kowloon Park. Siadam i obserwuję mężczyznę, który siedzi na przeciwko fontanny z zamkniętymi oczami i się nie rusza. Zatapiam się w zieleni i próbuję znaleźć wewnętrzne wyciszenie. Chyba nie umiem tego zrobić. Za dużo myśli i emocji naraz. Wracam do hotelu.

img_9385_360x480

Wieczór. To właśnie teraz Hongkong budzi się do życia. Chciałbym poczuć ogrom i życie tego miasta. Gdzie je poczuć? Odpowiedź jest prosta – Mong Kok.

Z Nathan Road idę prosto do tej dzielnicy. Robię to powoli. Rozglądam się dookoła. Pojawia się coraz więcej ludzi. Skręcam w boczną uliczkę. Wróżbici. Do każdego z nich pełno ludzi. Zaraz obok karaoke. Emerytka śpiewa chiński utwór. Moja orientacja w terenie zostaje zachwiana. Za dużo się dzieje. Wychodzę na główną ulicę.

Takim sposobem znalazłem się na Mong Kok.

Lubię tłum, lubię wielkomiejskie życie, jednak to przeszło moje oczekiwania.

Czuję, że gdybym był przebrany za jednorożca,  nikt by na mnie nie zwrócił uwagi. Spodobało mi się to. Mój brat i jego żona czują się skrępowani i chcą jak najszybciej wracać. Ja obserwuję. Stać co prawda nie stoję, bo pewnie skończyłbym gdzieś w rogu cały poobijany. Po prostu podążam przed siebie. Tu idzie ktoś przebrany za anime, dalej kobieta śpiewająca chiński pop. Czemu te dźwięki się nie gryzą? No tak… tłum. Ludzie wypełzają z każdego kroku. Z każdego najmniejszego zakamarka.

Postanawiamy wracać. Metrem dojeżdżamy prosto do hotelu. Jest tłoczno, ale nie ma tragedii. Ważne, że jest czysto i nie śmierdzi.

DZIEŃ 3 

Kolejny poranek. Zapowiada się ładna pogoda.

– A może by tak na Lantau? Do wielkiego Buddy?-  padła propozycja.

– A czemu nie?” –  wychodzimy z hotelu.

Półgodzinna podróż promem pozwala nasycić oczy. Powoli opuszczam metropolię. Wokół mnie pojawią się zielone wzgórza, gdzieniegdzie widać jednorodzinne domki.

Jesteśmy. To już? W takim czasie opuściliśmy miasto i pojawiliśmy się na wyspie?

Soczysta zieleń, wysokie palmy. Krajobraz kusi i pochłania. Chce się więcej. Zastanawiamy się gdzie ten Budda?

– Pewnie tam  – kiwam głową w kierunku tłumu ludzi.

img_9764_640x480

Plaża. Siadam na murku i obserwuję. Naprzeciwko mnie siedzi rodzina: babcia, matka, ojciec i dziecko. Rozpalają ognisko. Jedzą i rozmawiają. Matka myje dziecko w zlewie. Babcia czyta gazetę. Odpoczywają po ciężkim tygodniu. Po drugiej stronie widzę psa, który bawi się w wodzie. Za nim trzy dziewczyny robią selfie.

img_0007_384x480

Turystki. Podejść? A czemu nie. Wstaję i idę w ich kierunku.

Szybki wywiad, rozeznanie w sytuacji. Są z Indonezji,  tak jak myślałem. Zauważyłem, że umiem rozpoznawać narodowość po urodzie. Naszła mnie myśl, że Hongkong jest Londynem Azji. Coś w tym jest.

img_9812_640x480

Idę dalej. Mijam niebieski budynek i cieszę się jak dziecko. Widziałem podobne na zdjęciach i gdzieś w głębi marzyłem mieć z nim zdjęcie. Obok jest hotel, widzę tu inną roślinność, inne zapachy, prysznic na zewnątrz, przewrócony rower. To Hongkong?

Pytam przechodnia,  czy to na pewno droga do Wielkiego Buddy. No tak, poszliśmy w złym kierunku. Mogłem się domyślić, jednak nie żałuję. Wspaniałe miejsca odkrywamy przez błądzenie. Odkrywam inne oblicze miasta. Chyba te lepsze.

img_9765_360x480img_0011_640x480

Widzę kilka straganów. Kupuję słomiany kapelusz. Mija mnie facet przebrany za Batmana z radiem na rowerze. Po Mong Kok nawet nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia. Dostrzegam piękny widok i okazuje się, że jest tu restauracja. Wychodzi kelner stawiając nam gorącą wodę.

-Zostajemy? – nieśmiało pytam.

Zostajemy. Odpowiada mi brat i jego żona.

Zaabsorbowani widokami zapominamy,  co mieliśmy robić. Siedzimy godzinę, może półtorej. Czas płynie tu wolniej, ale i tak pędzi. Nie żałuję. Z takimi widokami mogę go tracić.

Wchodzę do autobusu, wyglądam przez okno i czuję przedsmak tego co mnie czeka.

Nie poczułem niestety tego, że jazda autobusem będzie niczym przejażdżka rollercoasterem. Zaczynam czuć swoje wnętrzności, jednak widoki zza szyby sprawiają, że jest mi wszystko obojętne. Coraz bardziej zbliżają do Buddy. Jeszcze chwila. Jesteśmy na miejscu!

Nie wiem,  co powiedzieć. Na pewno powietrze jest inne, ale… to nie w tym sęk. Czuję magię w tym miejscu. Wyciszenie. Lekki wiatr.

Widzę Buddę! Macha do mnie. Wstęp tylko do 18? Co z tego! Cieszę się, że mam okazję podziwiać jego ogrom i majestat. Dlaczego on do mnie macha?

img_9849_640x480img_0001_384x480

Kosztuję dim sum. Hmm..nie powala na kolana. Zwykła przekąska, którą warto spróbować. Zaczyna się ściemniać. Zachód potęguje magię tego miejsca. Ludzie odpalają kadziła, inni zwiedzają świątynię, jeszcze inni fotografują. Nad wszystkim czuwa Budda.

img_9851_360x480

Czuję się jak spadający listek. Powiewam sobie i nagle SZYBKO OPADAM NA ZIEMIĘ, ponieważ zza rogu wyłania się pięć bawołów idących w moją stronę. Pełna dezorientacja. Nigdy nie miałem z nimi styczności i gdy tak chwiejnym krokiem idę do tyłu… one idą dalej. Ludzie ich mijają, one mijają ludzi. I NIC. Piją wodę ze źródełka, załatwiają potrzeby na środku chodnika, podjedzą trochę trawki. Ludzi to nie dziwi. Nawet bawołom udzielił się spokój ducha płynący z tego miejsca.

Czas wracać, ale nie chcę. Lantau jest jednym z tych miejsc, gdzie czujesz się odizolowany od świata, możesz skupić się na sobie i rozmyślać nad życiem. Jeszcze ostatnie zerknięcie na Buddę. Jeszcze chwila. Chcę popatrzeć.

– No Budda, nie zawiodłeś mnie”– myślę w duchu kierując się w stronę autobusu.

Znów ta promenada. Zatrzymuję się. Widok z każdej pocztówki, ze zdjęć z instagrama czy tumblra. Właśnie go widzę. Wokół mnie pełno ludzi. Każdy skupiony na innym budynku, każdy inna refleksja, każdy dostrzega w nim coś innego. Efekt ludzkiej z pracy z jednego miejsca. Betonowa dżungla.

Idę spać. Jutro robię dzień w hotelu. Jestem nasycony widokami i szczęśliwy.

Hong Kong pragnie mnie w sobie rozkochać. Powoli mu się to udaje. cdn.

img_0016_384x480

Dominik Bakuła, klasa IIILOL

Dodaj komentarz