„W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju” , czyli, świąteczne szaleństwo w rytm dzwoneczków.

dvdjpg_ewhxhpx

 

Jako, że jakoś od 2000 roku, filmami,  jakie nagrywa się w klimacie świątecznym są przede wszystkim kreskówki i komedie romantyczne, opowiadające w kółko o tym samym, postanowiłem w tym miesiącu wrócić do filmu, który ukazany został pierwszy raz w 1989 roku, czyli jakby nie patrzeć, jeszcze zanim pojawiłem się na świecie.

„W krzywym zwierciadle” to przede wszystkim fenomenalna seria komedii absurdu, opowiadająca perypetie rodziny Griswold’ów. Serię 4 (właściwie 5 filmów, biorąc pod uwagę zeszłoroczne „W nowym zwierciadle”) łączy przede wszystkim postać ojca, głowy rodziny, Clark’a Griswold’a (Chevy Chase) oraz jego żony, Ellen Griswold (Beverly D’Angelo). Mają oni dwójkę dzieci, Rusty’ego oraz Audrey, tutaj jednak w każdej części obsada się zmieniała.

Targanie kilkumetrowej choinki przez pół stanu, dom oświetlony ozdobami świątecznymi tak mocno, że oślepia wszystkich dookoła, pogoń za wiewiórką po domu, szturm brygady antyterrorystycznej na dom i to wszystko przy dźwięku świątecznych melodyjek – tak po krótce by można było streścić „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju” ( w oryginale „Christmas Vacation” – ach te wspaniałe, polskie tłumaczenia tytułów).

Film zaczyna się wycieczką rodziny po wymarzoną przez ojca choinkę. Clark, bardzo chciał, żeby jego rodzina miała udane święta, bo jak wspomina, sam w dzieciństwie takich nie miał. Kiedy już docierają na miejsce i widzą upragnione drzewko, możemy zorientować się,  z jakim humorem będziemy mieli do czynienia:
[A]udrey: tato, nie czuję palców u nóg
[C]lark: nie tak postępowali nasi przodkowie
[A]: mamo, odmroziłam sobie nogę
[C]: oni wybierali drzewko i ścinali je własnoręcznie
[A]: mamo, nawet bioder nie czuję
[E]llen:  Clark, Audrey skostniała od pasa w dół
[C]:t o wszystko należy do zabawy
kamera skierowana zostaje na choinkę, którą właśnie ujrzał Clark. Drzewko oświetlone jest od góry niby „boską” łuną. Kiedy wszyscy podchodzą bliżej
[C]: choinka rodziny Griswold’ów
[E]: czy nie jest odrobinę za duża?
[C]: nie jest duża, jest rozłożysta
[R]usty: tato, nie zmieści się na naszym podwórku
[C]: nie myślałem o podwórku, postawimy ją w salonie
Zbliżenie na trzęsąca się z zimna Audrey
[C]: spójrzcie na nią
[E]: rzeczywiście piękna
[C]: zupełnie co innego, co? Prawda Audrey?
[E]: Audrey zobaczy ją później, zamarzły jej oczy

Współcześnie uważa się tego typu humor za po prostu głupi, jednak dla mnie, amerykańskie komedie lat 80-tych i początku 90-tych są fenomenalne. Aktorzy świetnie dobrani, wydarzenia przedstawione z jednej strony absurdalne,  a z drugiej jednak całkiem możliwe. Takie jest „W krzywym zwierciadle”. Główni bohaterowie, mimo ciągłych wpadek, próbują ratować sytuacje i „prostować” otoczenie do jak najbardziej normalnego, jednak do czasu.
Na święta pojawia się więcej gości niż przewidywano. Najpierw rodzice Clark’a, którzy byli zaproszeni, potem rodzice Ellen, którzy wprosili się, zapowiadając po prostu, że przyjadą, a wszystko dopełnia kuzyn Eddie (Randy Quaid) z rodziną. Eddie, to kolejna flagowa wręcz postać serii. Ilekroć widzę Randy’iego w przeróżnych filmach, zwykle kojarzy mi się z rolami ludzi dość niezrównoważonych, tutaj jednak przechodzi samego siebie, oczywiście w pozytywny sposób. Jego szaleństwo jest nieszkodliwe i potrafi też pokazać rodzinie, że ma dobre serce.
Na kolacji wigilijnej zjawiają się także ciocia Bethany i wujek Lewis, przynoszą ze sobą dość nietypowe prezenty… jednak nie ma co więcej opowiadać, żeby nie zdradzić całego filmu, a jest on zdecydowanie godny polecenia wszystkim tym, którzy mają już dość wszystkich przesłodzonych, powtarzających się w kółko, przewidywalnych romansideł, bądź świątecznych kreskówek.

Moja ocena filmu, za całokształt to jakieś 9 świątecznych katastrof na 10.

Na zakończenie, wart wspomnienia jest monolog głównego bohatera, który wygłasza, kiedy nerwy od natłoku wszystkich wydarzeń całkiem mu puszczają. Z tym was pragnę zostawić i do następnego razu.

„Jeśli ktoś jeszcze się zastanawia, co by mi dać w prezencie, mam pomysł. Chciałbym, żeby mój szef, Frank Shirley, stał tu przed nami. Żeby szlag trafił, jego radosne bytowanie w gronie bogaczy. Niech stanie przede mną, z głową obwiązaną wstążką. A ja spojrzę mu prosto w oczy i powiem, że jest tanim, zakłamanym, wrednym, podłym, gadowatym, niskim, niegodnym, nadętym, tępym, krwiopijczym, psiamacim, tępym, beznadziejnym, bezjajowym, tłustym, pozbawionym serca, zezowatym, workiem pieniędzy! Alleluja! Niech to szlag! Gdzie jest coś na ból głowy?”

https://www.youtube.com/watch?v=D4SIkXd3fhk

Adam Przybysz

Dodaj komentarz